W 50. rocznicę wypadków marcowych z 1968 roku, w licznej grupie, bo ponad 40. osobowej, ale jednocześnie elitarnej, bo celem naszym była kultura wysoka, odwiedziliśmy Teatr Narodowy. Inscenizacja Mickiewiczowskich „Dziadów” nie pozostawiła nikogo obojętnym, z pewnością wywarła wrażenie, tylko czy pozytywne?
Czterogodzinny spektakl był wyzwaniem dla wielbicieli tradycyjnych wystawień polskiej klasyki. Ascetyczna, minimalistyczna dekoracja, elementy teatru awangardowego, groteski, a nawet parodii, budziły skojarzenia z twórczością nie wieszczów romantycznych, lecz Witkacego i Gombrowicza. Gustaw-Konrad nie cierpiał za miliony, nie utożsamiał się z ojczyzną, niewiele miał wspólnego z kochankiem romantycznym i zbawcą narodu. Adolf – w bucikach pajaca – spostponował historię Cichowskiego, odarł ją z tragizmu, nadając tej dramatycznej scenie charakter prześmiewczy. Podobne wrażenia wywoływały także inne kluczowe sceny dramatu Mickiewicza, jak np. Scena Więzienna czy Widzenie Księdza Piotra. Co mogły symbolizować nakładane nieporadnie czerwone rajtuzki przez pokornego sługę Bożego? Dlaczego Piotr Wysocki, wypowiadając ważkie słowa o „narodzie-lawie”, puszczał do publiczności oko? Czy zamiarem reżysera było zmarginalizowanie wątków narodowych? Na te pytania chyba nie znajdziemy odpowiedzi.
Po obejrzeniu tej niewątpliwie kontrowersyjnej inscenizacji dwie kwestie są pewne. Po pierwsze: pomysł nauczycielek języka polskiego, aby zastąpić przeczytanie tekstu obejrzeniem spektaklu, nie powiódł się. Uczniowie wyszli z teatru z bardzo mglistym pojęciem o istocie romantycznego dramatu Mickiewicza. Po drugie: tej inscenizacji „Dziadów” z pewnością nikt, żadna ambasada obcego państwa nie zdejmowałaby z afisza, nie byłoby wypadków marcowych, strajków studentów i innych tragicznych w skutkach następstw. W Teatrze Narodowym, w dramacie narodowym, wątków narodowych albo zabrakło, albo zostały sparodiowane, ukazane groteskowo, prześmiewczo.
Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że część młodzieży oceniła czas spędzony w teatrze jako nie do końca stracony.
Miłośnicy Melpomeny z Samochodówki